Ponad połowa ukraińskich uchodźców w Polsce posiada wyższe wykształcenie, ale wielu z nich zamiast do biur, laboratoriów czy sal wykładowych – trafia na linie produkcyjne, do hoteli czy magazynów. Degradacja zawodowa to zjawisko powszechne, lecz często niedostrzegane. A jego koszty ponosi nie tylko uchodźca – ale także polska gospodarka.
Ukraińcy pracują, ale niekoniecznie tam, gdzie powinni. Według Polskiego Instytutu Ekonomicznego, w 2024 roku w Polsce legalnie pracowało ponad 810 tysięcy obywateli Ukrainy, co stanowiło około 2/3 wszystkich legalnie zatrudnionych cudzoziemców. Znaleźli zatrudnienie głównie w takich branżach jak produkcja (41%), budownictwo (24%), gastronomia i hotelarstwo, a także logistyka i magazynowanie. Problem w tym, że bardzo wielu z tych pracowników ma kwalifikacje znacznie przewyższające zakres obowiązków, jakie wykonują.
„Mam wyższe wykształcenie inżynierskie i 10 lat doświadczenia. W Polsce przez pół roku rozładowywałem tiry” – mówi Wołodymyr, 38-latek z Chmielnickiego. Dziś pracuje jako operator maszyn CNC pod Wrocławiem – po intensywnym kursie zawodowym.
Z danych Funduszu Ludności ONZ i UNHCR wynika, że ponad 59% Ukraińców przebywających w Polsce ma wyższe wykształcenie, a nawet 40% – tytuł magistra lub wyższy. Wśród nich są nauczyciele, lekarze, specjaliści IT, inżynierowie i osoby pracujące w kulturze. Mimo to wielu z nich wykonuje tzw. prace elementarne – wymagające niskich kwalifikacji, często fizyczne i słabo płatne.
Dlaczego dochodzi do degradacji zawodowej?
Zjawisko to nie wynika z braku chęci ze strony Ukraińców. Barier jest wiele – systemowych, formalnych i społecznych. Pierwszą i najistotniejszą barierę stanowi brak znajomości języka polskiego w stopniu zaawansowanym. Zamyka to dostęp do wielu zawodów, zwłaszcza związanych z edukacją, zdrowiem, administracją. Kolejną poważną barierę stanowi proces nostryfikacji dyplomów – jest to procedura skomplikowana i kosztowna. W wielu branżach, np. prawniczej czy medycznej, wręcz niemożliwa bez powrotu na studia.
Problemem nie mniej istotnym jest fakt, iż wiele rodzin uchodźczych musi natychmiast znaleźć źródło utrzymania, by mieć z czego żyć na codzień. Pozbawieni rodziny, domu i wsparcia, nie mogą pozwolić sobie na miesiące szkoleń czy nostryfikacji. Z kolei bez kontaktów i referencji trudno dostać się do specjalistycznych branż.
Sprawy nie ułatwiają również społeczne uprzedzenia. Zdarza się, że pracodawcy niechętnie zatrudniają Ukraińców na stanowiska wyższego szczebla idąc za panującym przekonaniem, że ukraińcy to niewykwalifikowana lub słabo wykwalifikowana tania siła robocza zailająca głównie szeregi tzw. pracowników fizycznych.
W efekcie mamy do czynienia z tzw. job downgradingiem – tzn. że osoby pracują poniżej swoich kwalifikacji i potencjału zawodowego.
„Przez 20 lat uczyłam matematyki w liceum. W Polsce nie miałam jak nostryfikować dyplomu, więc zaczęłam sprzątać w hotelu. Płakałam codziennie po pracy – nie z powodu wysiłku, ale z upokorzenia” – opowiada 47-letnia Switłana z Kijowa.
Dopiero po roku, dzięki wsparciu fundacji, udało jej się zacząć pracę jako pomoc nauczyciela w szkole integracyjnej.
Nie wszystkie historie są dramatyczne. Tetiana, kosmetolożka z Charkowa, najpierw pracowała „na czarno” w salonie fryzjerskim, ale po czasie – z pomocą NGO i sąsiadów – otworzyła własny gabinet kosmetyczny w Lublinie. „Na początku bałam się nawet pytać o lokal. Dziś sama zatrudniam dwie dziewczyny z Ukrainy. Wiem, przez co przechodzą.”
Ile tracimy na marnowaniu potencjału?
Z raportu PIE i UNHCR wynika, że degradacja zawodowa obniża produktywność Ukraińców średnio o 30–40%. W praktyce oznacza to, że gospodarka traci miliardy złotych rocznie na niewykorzystanym potencjale intelektualnym i zawodowym. Co więcej, brak stabilizacji zawodowej wpływa negatywnie na integrację społeczną, zdrowie psychiczne oraz poczucie wartości imigrantów.
Larysa z Kijowa była psycholożką dziecięcą. Po przyjeździe do Polski nie mogła podjąć pracy w zawodzie z powodu braku nostryfikacji. Zaczęła jako wolontariuszka w lokalnym centrum uchodźczym. Z czasem otrzymała etat w fundacji działającej na rzecz integracji dzieci uchodźczych.
„Jeśli ktoś, kto był lekarzem, przez dwa lata sprząta domy – traci wiarę, że kiedykolwiek wróci do swojego zawodu” – mówi Larysa – „To nie jest łatwe, ale widzę, że moja wiedza jest potrzebna. Najważniejsze to nie zostać samemu – bez ludzi i bez języka nic się nie uda”.
Co można zrobić, żeby zmienić sytuację?
Organizacje międzynarodowe, samorządy i NGO podejmują szereg działań na rzecz pomocy w adaptacji i pozyskaniu pracy przez ukraińców. Fundacje, centra integracyjne czy urzędy pracy organizują szkolenia językowe i zawodowe – np. kursy IT, logistyki, księgowości. Coraz więcej uczelni oferuje wsparcie w nostryfikacji dyplomów stosując uproszczone procedury dla uchodźców. Istnieją również programy mentoringowe i doradcze, które pomagają w wejściu na rynek pracy zgodny z kwalifikacjami.
Jednym z przykładów jest inicjatywa „U for U” (Ukrainian Educational Hub), oferująca bezpłatne kursy językowe, konsultacje zawodowe i wsparcie psychologiczne dla uchodźców chcących wrócić na zawodową ścieżkę.
Degradacja zawodowa to zjawisko realne, ale nie musi być trwałe i nie musi być końcem kariery. Wymaga jednak systemowego podejścia – uproszczenia procedur, dostępności szkoleń, wsparcia finansowego i zmiany narracji społecznej. Bo za każdą pomocą kuchenną, pracownikiem magazynu czy sprzątaczką, może kryć się lekarz, wykładowca albo specjalista, którego potencjał zasługuje na więcej, niż tymczasowe przetrwanie.





